W Polsce 11 lipca nie jest żadnym świętem narodowym. Tego dnia obchodzony jest jednak nieoficjalny dzień pamięci, mający na celu przypominać o mordach, jakie miały miejsce na Wołyniu w 1943 i 1944 roku.
W sobotę w kościele pw. św. Trójcy, odbyła się uroczysta Msza święta pod przewodnictwem ks. kan. Andrzeja Grzelaka. Modlono się w intencji ofiar rzezi wołyńskiej, którzy w znacznej części do dziś nie mają swoich grobów, a pamięć o nich wciąż w polskim narodzie jest zbyt mała. Kazanie do zgromadzonych w świątyni wygłosił ks. kan. Jan Szrejter. Nabożeństwo swoim śpiewem upiększył występ tutejszego Chóru O. Pio.
Po zakończeniu nabożeństwa, delegacje przybyłe tego dnia, zgromadziły się przy Tablicy Katyńskiej, znajdującej się na murze przy kościele. Tam do obecnych przemówił Janusz Sekulski, przewodniczący Stowarzyszenia Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich: - W tej sprawie władze ciągle milczą. Nic tu nie ma do rzeczy poprawność polityczna i wpływ na relacje między Polską i Ukrainą. Prawda musi być ujawniona, bo tylko w prawdzie narody mogą dążyć do pojednania, a Ukraina musi dojrzeć do prawdy. (…) Oglądając dokumenty dotyczące rzezi wołyńskiej, gdy widzi się bestialstwo morderców, ogarnia człowieka przerażenie porównywalne jedynie z tym, jakie budzi mordowanie Żydów – zbrodnia Holocaustu. Często pokazujemy, jaki był ich tragiczny los, a o rzezi na Wołyniu zapominamy. Tam mordowanie Polaków to był polski Holocaust.
11 lipca nie jest datą przypadkową. Tego dnia 1943 roku, doszło do tzw. krwawej niedzieli, czyli masowego ataku band ukraińskich nacjonalistów, na 99 polskich wsi i miasteczek. Była to kulminacja mordów, jakich dokonywano od dłuższego czasu na obszarze Wołynia. Tego dnia zginęło kilka-kilkanaście tysięcy Polaków, od pokoleń mieszkających na tych terenach, nieraz wespół ze swoimi sąsiadami – Ukraińcami.
Po odsłonięciu tablicy pamiątkowej wraz z wciąż żyjącymi świadkami rzezi wołyńskiej, dokonano jej poświęcenia, a do zgromadzonych zwrócił się także Robert Gaweł, etatowy członek Zarządu Powiatu Gnieźnieńskiego. Wspomniał on pacyfikację wsi Witoldówka, która również miała miejsce tego dnia: - Do gospodarstwa rodziny Zakrzewickich, czyli mojego dziadka, przybiegł mały chłopiec ukraiński, który ostrzegł dziadków, że zbliżają się na drabiniastych wozach. To był ostatni moment na ucieczkę. Dziadkowie wraz z trzema córkami zdołali uciec i dzisiaj, dwójka z nich jest tu dziś pośród nas. Niestety, inna część rodziny zamieszkała w powiecie Włodzimierz Wołyński, nie miała możliwości ucieczki. Stryj, który ukrywał się jak większość mężczyzn, po powrocie zastał pomordowane w okrutny sposób żonę i sześć córek - mówił, wspominając historię swojej rodziny Robert Gaweł. Nawiązał on też do konieczności odrobienia dużej lekcji historii dla całego narodu: - W naszej społeczności wiedza o tym zdarzeniu jest słaba. To są zaniedbania wieloletnie, ale przyszedł już czas na to, by Rzeczpospolita upomniała się o prawdę, bo kto będzie pamiętał, jak odejdą ostatni świadkowie? Na koniec uroczystości pod tablicą złożono kwiaty i znicze.